Uczniowie Kl. IIIC dodają do Kącika Twórczości Własnej - wspaniałe, ciekawe i arcyśmieszne humoreski... idąc wzorem słynnego mistrza... A. Czechowa...

Prosimy Koleżanki i Kolegów o recenzję...

 

Humoreska Bartka
„Noc strachów”
            Pewnego razu razem z kilkoma kolegami z klasy stwierdziliśmy, że spędzimy jedną noc w namiocie na świeżym powietrzu. Mieliśmy spać na łące u kolegi. Wokół łąki rósł wieloletni i wielki las. Łąka ta znajdowała się około 500m od domu jednego z kolegi. Podobno w tym lesie było bardzo wiele wilków, dzików i lisów. Na początku było wszystko w porządku. Rozstawiliśmy namiot i zaczęliśmy rozmawiać. Gdy było już po północy stwierdziliśmy, że pora iść spać. Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Każdy wszedł do swojego śpiwora i szybko zasnęliśmy. W nocy, gdy było strasznie ciemno, zbudziło nas szmeranie wokół namiotu. Wystraszyliśmy się, gdyż mówiono nam o niebezpieczeństwach czyhających w pobliskim lesie. Ze strachu żaden z kolegów nie miał odwagi wyjrzeć z namiotu. Nie mogliśmy znaleźć latarki. Byliśmy przekonani, że wilki wyczuły jedzenie i przyszły po nie. Myśleliśmy, że za namiotem jest kilka głodnych zwierząt. Ze strachu siedzieliśmy skuleni w jednym kącie namiotu. Byliśmy tak wystraszeni, że Marcin zadzwonił z komórki po swoich rodziców, żeby przyszli nam z pomocą. Za chwilkę zjawił się tato Marcina i starszy brat Marcina. Z domu zabrali oni latarkę i wiatrówkę, bo tato Marcina jest myśliwym. Po dokładnym obejrzeniu namiotu na zewnątrz, okazało się, że wystraszyła nas mała mysz polna. Tato Marcina o mało nie „posikał” się ze śmiechu, że przyszedł z wiatrówką polować na małą myszkę. Długo wszyscy się z nas śmiali, że czterech prawie dorosłych chłopców wystraszyło się takiego małego zwierzątka. Od tej pory zabieramy ze sobą latarkę jako narzędzie obrony.

Monika Błońska
„Burzliwy poranek”
         Pewnego razu jak co rano robiłam sobie śniadanie. Gdy nagle smarując kanapkę, przez przypadek trąciłam ostatni słoik z dżemem i biedaczek spadł na podłogę. Z przerażeniem pozbierałam szkło lecz nie mogłam pozbierać dżemu.
         Gdy wzięłam ścierkę do podłogi, zaczepiła się ona o wiadro z wodą. Woda wylała się na podłogę. Gdy już wytarłam wodę i dżem z podłogi, niedbale rzuciłam ścierką, w wyniku czego, ze ściany spadła półka ze szklankami. Wśród nich stał mój ulubiony kubeczek z Kubusiem Puchatkiem. Chcąc go posklejać użyłam kleju Super Glue. Podczas klejenia rozlał mi się klej i przykleiłam pozlepiany kubek do stołu kuchennego. Próbowałam go oderwać różnymi sposobami, jednak nie zostało mi nic oprócz wycięcia kawałka stołu piłą. Wycinając kubeczek ze stołu, na moje nieszczęście omsknęła mi się piła i przecięłam krzesło na pół. Na krześle leżała maskotka mojej młodszej siostry, więc i ona została przepołowiona. Przez przypadek oczywiście. Nie pozostało mi nic innego jak skleić krzesło i zszyć maskotkę. Kiedy zszywałam zabawkę siostry niechcący przyszyłam ją sobie do najlepszych spodni. Jednak znalazłam rozwiązanie. Pobiegłam szybko do sklepu i odkupiłam siostrze misia. Po drodze spotkałam moje koleżanki. Śmiały się z moich spodni, a ja podniosłam głowę i powiedziałam z dumą: „Jak to, wy nic nie wiecie, przecież to najnowszy trend w modzie. Nawet Mandaryna takie nosi.” Dziewczynom zrobiło się głupio. Wróciłam szybko do domu.
         Po dzisiejszym poranku moja kuchnia była cała zdemolowana, ale mimo to opanowałam sytuację. Choć może nie do końca, bo gdy moja mama weszła do domu złapała się za głowę i wykrzyczała: „ O Boże!”. Odtąd mama rzadko wpuszczała mnie do kuchni. Następnego dnia wszystkie dziewczyny z mojej klasy przyszły do szkoły z przyszytą maskotką do spodni. Miesiąc później nawet Mandaryna w takich występowała. A ja miałam satysfakcję z tego, że to właśnie ja zapoczątkowałam taką modę.


Kamila Witusik
Na obrzeżach Warszawy, na ulicy Słonecznej mieszkała rodzina Kopytków: ojciec Kopytek, który kulał na lewą nogę, mama Kopytka, która śmiech miała jak rżenie konia, i syn Klusek, na którego mówili tak, ponieważ był mistrzem w jedzeniu klusek śląskich. Bowiem Klusek uczył się bardzo dobrze i interesował się wszystkim, czym tylko było można.
Zbliżały się wakacje, został jeszcze miesiąc nauki. Pewnego majowego dnia Klusek wrócił ze szkoły zmęczony, blady i bez apetytu- przeszedł obok stołu, na którym stało jego ulubione danie- obślizgłe, dymiące i zanurzone w galaretowatym sosie kluski śląskie. Zmartwiona mama zadzwoniła natychmiast po lekarza, który stwierdził przewlekłe zapalenie tęczówki nosowej. Po odbiór świadectwa zamiast Kluska, poszedł jego tata. Wychowawczyni bardzo pochwaliła syna i stwierdziła, że jest on najlepszym uczniem w szkole. Dumny tata wracając do domu, postanowił, że wynagrodzi mu wszelkie starania i po powrocie spytał:
-Synku, co chcesz dostać ode mnie w zamian za takie dobre wyniki w nauce?
-Kup mi tato mała, czerwoną kuleczkę-odpowiedział schorowany Klusek. Tata spełnił jego marzenie.
Klusek chorował nadal, chodził do szkoły, lecz często opuszczał zajęcia z powodu choroby. Na następny rok znów świadectwo Kluska było najlepsze, więc tata znów spytał:
-Synku, co mam Ci kupić w nagrodę za tak dobre oceny?
-Kup mi tato małą, czerwoną kuleczkę- znowu odpowiedział schorowany Klusek. I tak było pięć lat z kolei.
Z Kluskiem już był coraz gorzej. Tata, więc spytał wyczerpanego syna:
-Po, co Ci były te małe, czerwone kuleczki?
-Te małe, czerwone kuleczki były mi po to, żeby...-i umarł.


Marta Sztanka
Pewnego dnia nasza klasa wpadła na pomysł zorganizowania wyjazdu na basen dla całej szkoły. Na liście znalazło się bardzo wiele osób, także wyjazd ten planowano jakoże ma być udany. Wśród zapisanych znalazłam się również i ja ze swą najlepszą przyjaciółką Eugenią.
Nasza przyjaźń była bezgraniczna. Wiedziałyśmy o sobie dosłownie wszystko. Poczynając od tego, że każdego wieczora całowała zdjęcie najstarszego syna grabarza – Polikleta i kończąc na tym, że jej stanik był wypchany trzy czwartą waty. Jednak to nie wszystko. Jej największą, odwieczną miłością był Roman Teofil Przykrozjad III, który również znajdował się na liście. Swoim wdziękiem i urokiem osobistym zniewalał każdą istotę, która na niego spojrzała. Pomijając mnie oczywiście, jedną z nich była właśnie Eugenia. Nie miała kompletnie żadnych szans, jednak ciągle miała nadzieje, pomimo zardzewiałego aparatu na zębach oraz włosach pokrytych toną smalcu. Dlatego przez całe dwa miesiące obmyślała plan zdobycia Romana. A polegał o na tym,  że miała „zwalić go z nóg” swoim nowym strojem kąpielowym ala amazonka oraz podbić jego serce właśnie na basenie. Jednak zapomniała o bardzo ważnej rzeczy, że wata nie jest wodoodporna i kurczy się w wodzie. Nie przyszło jej również na myśl, iż kąpiel w basenie polega głównie na kontakcie z wodą.
Nadszedł długo oczekiwany, pamiętny dzień wyjazdu na pływalnię. Eugenia już z daleka dostrzegła swój obiekt westchnień i krocząc dumnie weszła na mokre płytki dużej hali. Już wejście było efektowne, ponieważ w drzwiach poślizgnęła się i upadła. Mimo wielkiej „śliwy” pod okiem nadal zmierzała w kierunku swego oblubieńca. Jednak on w ostatniej chwili „dał nura” do wody. Zdesperowana Eugenia bez wahania rzuciła się w pogoni za nim w wodną otchłań basenu. Wskoczyła niczym borsuk indonezyjski. Nim wydostała się na powierzchnię, Roman był już na brzegu i rozmawiał z dwiema atrakcyjnymi brunetkami. Zazdrosna Eugenia chlapocząc nogami dostała się do brzegu. Po drodze nie czując namiękającej waty odpadła górna część jej amazońskiego kostiumu. Gdy wczołgała się na brzeg już wszyscy się z niej śmiali. Tylko jedyna Eugenia nie domyślała się o co chodzi i śmiało ruszyła w stronę ukochanego, który swą posturą Heraklesa zasłaniał niewielkie lustro. Na jej widok wraz ze swymi towarzyszkami zaczął pokładać się ze śmiechu i przez przypadek odsłonił lustro, naprzeciw którego stała jego odwieczna adoratorka. Na widok swego lustrzanego odbicia dostała ataku histerii i krzycząc w niebogłosy rzuciła się z powrotem do basenu. Po trzech godzinach spędzonych w lodowatej wodzie, musiałam na siłę ją  stamtąd wyciągać. Zrozpaczona Eugenia przez miesiąc nie wychodziła z domu, a przez rok była pośmiewiskiem dla całej szkoły.
Tej historii na długo na pewno nikt nie zapomni...  

Magda Mąka
Pewnego razu pan Wiesiek, nasz szkolny woźny wybrał się po pomoce naukowe. Hurtownia, do której pojechał znajdowała się 5 km od naszej szkoły w mieście Krosno. Wszystkie pomoce były już opłacone, więc należało odebrać tylko towar.
         Pan Wiesio zapakował cały bagażnik podręcznikami, a na koniec zostało mu jeszcze duże pudło. W żaden sposób tak wielkie pudło nie chciało się zmieścić w bagażniku, ani nawet na tylnie siedzenie. Przemyślawszy sprawę postanowił przepakować zawartość pudła. Otworzył wieczko, zajrzał do środka i aż podskoczył do góry. Wewnątrz znajdował się kościotrup ułożony na podściółce ze styropianu. Wyglądał okropnie i był bardzo kruchy więc rzucenie go na tylnie siedzenie do samochodu nie wchodziło w grę. Pan Wiesio niezbyt długo się namyślał i postanowił posadzić kościotrupa obok siebie na przednim siedzeniu i dla pewności przypiął pasami. Ruszył w drogę z nowym pasażerem śmiejąc się w duchu z całej tej sytuacji. Nie ujechał daleko, po kilku minutach minął stojący na poboczu policyjny patrol z radarem. Na widok takiego pasażera policjantom jakby oczy wyszły z orbit.
Nagle usłyszał sygnał policyjnej syreny… To policjanci pędzili za Panem Wiesiem na sygnale i dawali znaki, że ma zjechać na pobocze. Zażądali prawa jazdy,  dokumentów i zaczęli krzyczeć, że żarty sobie stroi -  wieźć na przednim siedzeniu kościotrupa???? Nie pomogły tłumaczenia, że to dzieciom do szkoły jako pomoc naukowa. Kazali dmuchać woźnemu w balonik i upewniwszy się, że jest trzeźwy, wytłumaczyli mu, że tak nie wolno robić. Przecież jakiś kierowca z wrażenia na widok kościotrupa  mógłby spowodować wypadek.
          Ledwo  obył się bez mandatu, ale w dalszą drogę nasza pomoc naukowa została przykryta kocem z bagażnika i bezpiecznie dotarł do szkoły. Od czasu tamtej przygody nasz woźny najpierw
przed pobraniu towaru z hurtowni dokładnie sprowadza przesyłkę.

Konrad Grudziński (jakby to powiedzieć - cały Konrad w tym tekście... Dopisek Administratora)
Edek był niskim jak pigmej, przypominający orangutana po zderzeniu z tirem przystojniakiem. Jego rozbudowana i twarda jak kamień klatka piersiowa wydawała się być podobna do świńskiego podbrzusza. Niestety, tego zniewalającego mężczyzny nie mogła podrywać żadna niewiasta, ponieważ siedział zamknięty za zabójstwo 14 kotów i 9 prosiaków w szpitalu psychiatrycznym w Padaczkowie. Krótko mówiąc, Edward miał problemy w dzieciństwie  i to spowodowało jego problemy z psychiką .
Mijał kolejny, ciekawy, zaskakujący jak zwykle dzień pobytu Edzia w psychiatryku. Ale dziś wyjątkowo nie chciał  bawić się w ogrodzie z Benkiem w rzucanie kamieniami w pielęgniarkę ,której tak nie lubił. Doszło nawet do tego, że gdy pielęgniarka przyniosła antybiotyki, tak się nudził, że postanowił pociąć jej twarz i zrobić sobie puzzle.
W końcu, gdy już zupełnie znudziło mu się życie w pokoju bez klamek, postanowił uciec przez zapchany i pachnący zgniłymi jajami klozet, o którym wszyscy dawno zapomnieli. Udało mu się.
- Jestem wolny! – wykrzyczał po wyjściu z oczyszczalni ścieków. Następnie postanowił założyć hodowlę zwierząt futerkowych. Miał na niej pięć prosiaków, siedem owiec, dwa koty i babcie, którą porwał z domu starców.
Pewnego dnia podczas koszenia trawy w ogrodzie, do drzwi Edka zapukał akwizytor. Edzio zdenerwowany przerwaniem jego ulubionego zajęcia podszedł do drzwi, usłyszał:
- Dzień dobry panu, reprezentuje firmę Czerwone Kije. Chciałbym zaprezentować panu nasz najnowszy wynalazek, suszarko-kałach.
- Co?! A ile to kosztuje? –zapytał podenerwowany.
- Jedyne 25 tysięcy dolarów, ale możemy to panu na raty sprzedać
- Zaraz Ciebie będzie można sprzedać na raty! – Edziulek wziął swoją nową wykaszarkę spalinową i porozcinał ciało i organy sprzedawcy. Morderca wziął to dziwne urządzenie, które proponował akwizytor by obejrzeć je dokładnie w ogrodzie. Nagle, spostrzegł ze gruby i tłusty warchlak zżera jego piękną trawę, którą przed chwilą kosił. Edek mając pod ręką skradzione urządzenie, skierował je w stronę prosiaka i odruchowo nacisnął przycisk...
Suszarko – kałach wystrzelił i pozostawił po świni tylko kawałek mózgu i cztery odnóża.
- Będzie na rosół. – pomyślał Edmund.
Lecz nie! Jednak po paru minutach przemówiły w nim ludzkie uczucia – skrucha, strapienie.
- O Boże! Co ja zrobiłem?! Myślałem ze to suszarka!.
Edzio do głębi poruszony tym faktem, postanowił popełnić samobójstwo, strzelić sobie w głowę.
Jego zwierzątka usłyszały tylko głośny strzał, a następnie ...
O kurcze! Nie trafiłem - Powiedział zdziwiony.

Aktualności


Dzisiaj jest: Wtorek
19 Marca 2024
Imieniny obchodzą
Bogdan, Józef
Do końca roku zostało 288 dni.
Zodiak: Ryba

Zapytania ofertowe

Losy absolwentów

Do pobrania

Nasze zdjęcia

Content